Po trzech godzinach byłam na lotnisku w Utrechcie. Jakoś wygrzebałam
się z moimi bagażami i wyszłam z budynku. Po kilku minutach „spaceru”
zatrzymałam się gwałtownie. Gdzie ja właściwie szłam? Rozejrzałam się.
Pamiętałam to miasto, ale już nie tak dokładnie jak dawniej. Musiałam znaleźć
jakąś restaurację, bo byłam cholernie głodna. Jednak w pobliżu nie zobaczyłam
żadnej, więc musiałam iść dalej. W końcu dotarłam do centrum. Znalazłam to,
czego szukałam. Na samym środku małego „rynku” znajdowało się Hard Rock Cafe.
Bez zastanowienia tam poszłam. Gdy weszłam, poczułam niesamowity klimat tej
knajpy. Była duża i przestronna, wszystkie stoliki były dość daleko od siebie,
więc nie było możliwości, żeby ktoś podsłuchał jakąkolwiek rozmowę. Była
urządzona w stylu lat 80-tych. Wnętrze było słabo oświetlone, ale właśnie te lampy
nadawały „ciepło” pomieszczeniu. Wybrałam stolik w kącie. Usiadłam na
zaokrąglonej „kanapie”. Po chwili podszedł do mnie kelner i podał menu.
Zamówiłam jakiegoś kurczaka oraz piwo do picia. Po dziesięciu minutach miałam
już swoje zamówienie. Rozejrzałam się po sali. Było dużo ludzi, prawie wszystko
było zajęte. To miejsce miało naprawdę niezwykłą atmosferę. Jak gdyby czas się
cofnął. Mogłam zobaczyć tu prawdziwych rock n’ rollowców, startujące zespoły,
harleyowców… I prostytutki. Stały przy toaletach i co chwilę podchodził do nich
jakiś napalony facet. Osobiście strasznie się tego brzydziłam. Nie lubiłam
mężczyzn, którzy traktują kobiety jak rzeczy.
Gdy już zjadłam, zabrałam się za picie piwa. Wtedy podeszło do mnie
dwóch chłopaków. Wyglądali na jakieś 22 lata, więc tyle co ja. Jeden z nich,
stojący po prawej miał rude włosy, sięgające trochę za ramiona. Był chudy i
ubrany w czarne skórzane spodnie i białą koszulkę Led Zeppelin. Drugi miał
czarne włosy, ubrany był w obcisłe dżinsy i koszule w różne wzory. Widać było,
że ten drugi podszedł tu z niechęcią. A może zmieszaniem? Nie umiałam ocenić
tych emocji. Wyglądał tak, jakby w ogóle ich nie wyrażał. Wzrok miał utkwiony
gdzieś w oddali, więc mogłam szybko wywnioskować, że ćpał.
- Można się dosiąść?- zapytał rudy, uśmiechając się.
- Jeśli to nie problem, oczywiście – dodał pospiesznie jego towarzysz.
- Ależ oczywiście, proszę – skinęłam głową i wskazałam im miejsca obok
mnie. Rudy usiadł tak blisko, że czułam od niego zapach whiskey.
Najprawdopodobniej był to Jack Daniel’s, którego sama lubiłam wypić.
- Co taka śliczna dziewczynka robi sama w Hard Rock, w dodatku o tak
później porze? – szepnął mi do ucha denerwującym głosem.
- Nie twoja sprawa – odpowiedziałam z nieukrywaną złością. Nie
lubiłam, gdy ktoś mówił do mnie w ten sposób. Rudy wydawał się być tym
niezmieszany.
- Chcesz się zabawić? – dotknął mojego kolana i spojrzał mi prosto w
oczy. Powiedział to na tyle głośno, że jego kolega otworzył usta i chciał
mówić, ale ja zrobiłam to pierwsza.
- Czy ja wyglądam na dziwkę? – strzepnęłam jego rękę z mojej nogi.
Rudy zastanowił się przez chwilę, bacznie mnie obserwując.
- W sumie to nie… - przyznał po chwili. – Ale ochotę zawsze możesz
mieć… - szepnął ponownie. Nie wytrzymałam. Odsunęłam się gwałtownie.
- Axl, chuju, przestań -tym
razem odezwał się chłopak w czarnych włosach, co niezmiernie mnie zaskoczyło. –
Jeśli chcesz, to dziwki są tam – wskazał na prostytutki stojące nieopodal.
- Wiecie co? – rudy, nazwany przed chwilą Axlem, widocznie się
wściekł. – Idę tam, kurwa!– krzyknął, po czym wstał i przeszedł koło mnie
niezmiernie się przepychając i rzucając mi mordercze spojrzenie. Patrzyłam tylko
jak się oddala i podchodzi do jakiejś skąpo ubranej, pustej blondi ze straszną
tapetą na twarzy.
- Jestem Izzy – powiedział chłopak, siedzący teraz bliżej mnie. – Izzy
Stradlin. A ten pojebaniec to Axl Rose. Przepraszam cię za niego.
- Nic się nie stało – odpowiedziałam. Widziałam, że Izzy był tak samo
nieśmiały jak ja. - Ja nazywam się Avril
Lavigne.
- Avril Lavigne? Ta Avril Lavigne?! – Izzy wydawał się być bardzo
zaskoczony. – Kurwa, miałem twoją pierwszą płytę! Zmieniłaś się…
- Na lepsze, mam nadzieję? – zapytałam z rozbawieniem.
- Oczywiście! – odpowiedział.
- A jak naprawdę się nazywasz? –spytałam po chwili.
- Skąd wiesz, że to nie moje prawdziwe imię?
- Nie spotkałam się jeszcze z takim imieniem, a tym bardziej
nazwiskiem. To brzmi bardziej jak pseudonim artystyczny…
- Dobra, powiem. Ale się nie śmiej – Izzy odetchnął głęboko, jakby
przedstawienie się sprawiało mu taki trud.
–Nazywam się Jeffrey Dean Isbell.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Naprawdę? – zapytałam – Nazywasz się Isbell? Is-bell… - dodałam sama
do siebie.
- Dlatego właśnie zmieniłem nazwisko. Głupio być dzwonkiem –
powiedział Izzy z niemałym rozbawieniem.
Ja również się uśmiechnęłam, a po chwili zaczęliśmy się obydwoje głośno
śmiać. Gdy już się trochę uspokoiliśmy, chłopak zapytał:
- A ty? Chyba też nie nazywasz się Avril Lavigne?
- Dokładnie nazywam się Avril Ramona Lavigne. Nie znoszę jednak
drugiego imienia i się nim nie posługuję. Mój ojciec jest Francuzem, a Avril w
języku francuskim oznacza miesiąc kwiecień. Właściwie to nie wiem dlaczego mnie
tak nazwano… - zastanowiłam się chwilę. – A Axl?
- Co Axl?
- Jak on się naprawdę nazywa?
- Najpierw nazywał się William Bruce Bailey, a później William Bruce
Rose. Nie pytaj dlaczego – dodał, gdy już otwierałam usta. – To zbyt skomplikowane.
Z resztą… Axl nie mówi o tym zbyt
często.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy, każdy pogrążony we własnych myślach.
Postanowiłam to przerwać, bo nagle przetrawiłam sobie wszystkie zebrane
informacje.
- To wasze pseudonimy artystyczne? – zapytałam. – Macie zespół?
Izzy wydawał się nie być zaskoczony tym pytaniem.
- Kurwa, rozgryzłaś nas. Jesteśmy zespołem. Nazywamy się Guns N’ Roses
– wyprężył się dumnie i dodał: - Ja gram na gitarze rytmicznej, Axl jest
wokalistą. Oprócz nas jest jeszcze Steven na perkusji, Slash na gitarze
prowadzącej i Duff na basie.
Przyjechaliśmy z Los Angeles. Mieszkamy nieopodal w Hellhouse.
- Guns N’ Roses to dobra nazwa – przyznałam po chwili. – Ale nie jest
lepiej robić kariery w Los Angeles?
- Los Angeles to popieprzona dżungla! – wzdrygnęłam się z zaskoczenia.
Obok nas niepostrzeżenie zmaterializował się Axl. – Serio, nie chciałabyś tam
mieszkać…
- Dokładnie - przyznał mu rację Izzy. Axl szybko się do nas dosiadł.
- Jak tam dziwki? - zapytałam z nieudawanym sarkazmem.
- Szkoda gadać... - Rudy machnął ręką. - Co jak co, ale w L.A. dziwki
robiły lepsze lody...
- Dobra, bez szczegółów proszę... - Izzy wyraźnie był zniesmaczony. - Takie rzeczy
możesz opowiadać przy Stevenie albo Duffie, na pewno im się to spodoba.
- Ach, no tak, Izzy! Zapomniałem, że ty nie umiesz bzykać lasek... -
Axl starał się być wredny i przyznam, że doskonale mu to wychodziło. Chyba
jednocześnie minęła mu złość na mnie.
- Daj spokój... - Izzy próbował się jakoś tłumaczyć, nerwowo
spoglądając na mnie. - Wiesz, że po prostu to dla mnie obrzydliwe.
Rzuciłam mu pełne podziwu spojrzenie.
Szczerze to nigdy nie spotkałam takiego faceta. Było to dla mnie trochę dziwne,
a jednocześnie.... hmm, intrygujące? Stwierdziłam, że mogę się dowiedzieć o
Izzy'm jeszcze wielu ciekawych rzeczy...
Tymczasem poczułam szturchnięcie w ramię.
- Halo? Słyszysz mnie? - Axl pomachał mi
ręką przed nosem. Kurde, byłam aż tak zamyślona?! - Pytam, po co ci te torby.
- Dopiero co przyleciałam z Ottawy -
wyjaśniłam. - Przeprowadziłam się tutaj.
- Aha - odpowiedział Axl i zniknął w
błyskawicznym tempie.
- Gdzie on poszedł? - zapytałam Izzy'ego.
- Nie wiem. Pewnie do kibla... Mówisz, że dopiero co przyjechałaś...
Może to głupie pytanie, ale masz gdzie mieszkać?
No faktycznie, tym mnie zaskoczył.
- Teraz chyba poszukam jakiegoś hotelu - odpowiedziałam. Spojrzałam za
okno. Zdałam sobie sprawę, że było już bardzo ciemno. Spojrzałam na zegarek. No
tak, była już 22:40. - Kurde, przepraszam, ale muszę już iść.
Wstałam i chwyciłam moją torbę na ramię. W tej chwili Izzy wstał
również. Zdziwiłam się, gdy chwycił mój nadgarstek.
- Zaczekaj – powiedział. – Bo ja… pomyślałem sobie, że może chciałabyś
zamieszkać u nas.
Byłam zaskoczona tą propozycją, ale równocześnie było mi bardzo miło.
Nie wiedziałam jednak do końca czy chcę z nimi zamieszkać. Praktycznie ich nie
znałam. Ale w tamtej chwili nie namyślałam się długo. Dość szybko się
zdecydowałam.
- Ale to nie będzie problem? – zapytałam. – Wiesz, zwalę wam się na
głowę i nie będziecie mogli ze mną wytrzymać… - uśmiechnęłam się. Izzy
odpowiedział dość szybko:
- Nie, no coś ty. Chłopacy na pewno cię polubią. A szczególnie Slash.
Za to koszulkę – wskazał na mój T-shirt z logiem Metalliki. – On też jest ich
fanem. To jak, idziesz?
- No jasne! – powiedziałam zadowolona i wyciągnęłam torby spod
stolika. Izzy uśmiechnął się gdy zobaczył moją gitarę.
- Nie mówiłaś, że grasz – mówił zdzwiony.
- Bo nie pytałeś…
– Daj, pomogę ci – dodał i chwycił moją torbę i walizkę. Ja musiałam nieść tylko gitarę. – Może
pokażesz mi jak grasz?
- Z przyjemnością, ale nie dzisiaj. Jestem już zmęczona.
- Dobra, chodźmy – wyszliśmy z Hard Rock Cafe. Od razu okryłam się
ramoneską, bo było strasznie zimno. Nagle przypomniałam sobie o jeszcze jednej
osobie.
- A Axl? – zapytałam. – Nie zaczekamy na niego?
- Nie ma takiej potrzeby, uwierz mi – wyjaśnił Izzy. – Pewnie wróci do
domu rano, wkurwiony na cały świat nie wiadomo o co… - widząc moje zdziwione
spojrzenie, chłopak dodał: - Nie przejmuj się. On ma tak prawie codziennie. A i
w razie czego: raczej nie mów niczego, co mu się nie spodoba. Może się wkurzyć.
Chociaż, Axl nigdy nie bił kobiet, ale wszystko może się zmienić… - Izzy
zamyślił się. Ja byłam trochę przerażona tym, co powiedział, ale nie chciałam,
żeby było to po mnie widać. Szłam przed siebie. Nagle zapytałam:
- Daleko jeszcze?
- Nie, już prawie jesteśmy.
Spojrzałam na zegarek. Nasz spacer trwał dokładnie 10 minut. Byliśmy w
okolicy, gdzie było bardzo dużo kamienic. Nagle zatrzymaliśmy się przed jakimś
małym domkiem. Otaczały go z dwóch stron wysokie budynki, przez co trudno było
go zauważyć. Miał może z 3 metry długości i 5 metrów szerokości. Był zbudowany
z czerwonej cegły. Nie ukrywałam, że z zewnątrz mi się podobał. Ciekawe tylko,
jak wyglądał w środku.
- Oto Hellhouse – powiedział Izzy, z nieskrywaną dumą. – Zapraszam do
środka.
Weszliśmy na taras (co było dla mnie kolejnym plusem tego budynku).
Izzy zadzwonił do drzwi. Nikt nie otwierał. Chłopak zaczął więc dobijać się głośno.
- Ciszej, kurwa! – usłyszałam głos zza drzwi. – Już idę!
Otworzył nam chłopak wyglądający może na 20 lat, w jasnych pokudłanych
włosach. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, co strasznie mnie rozbawiło.
- Może grzeczniej, Adler, mamy gościa – burknął Izzy, po czym zwrócił
się do mnie: - Przepraszam za niego, ale on tak zawsze.
- Wcale nie! – krzyknął jasnowłosy z naburmuszeniem na twarzy. Wyglądał
przy tym jak sześcioletnie dziecko. – Jestem Steven – podał mi rękę. Uścisnęłam
ją z uśmiechem i powiedziałam:
- Ja jestem Avril.
- Miło mi cię poznać – Steven zaprosił mnie gestem do środka.
- Dobra, Steven, nie zgrywaj dżentelmena – fuknął Izzy. Weszliśmy do środka. Znajdowaliśmy się w
ciasnym korytarzyku, który po obydwu stronach miał drzwi. Pozostawiłam tam moje
bagaże. Przeszliśmy przez korytarz i stanęliśmy w salonie. Zobaczyłam tam dwóch
chłopaków siedzących na kanapie. Jeden z nich miał ciemne i kudłate włosy, zasłaniające
mu oczy. Był mulatem i właśnie grał coś na gitarze. Drugi miał blond włosy do
ramion. Chociaż siedział, widziałam że jest bardzo wysoki. Wgapiał się w
telewizor, z którego dobiegały dźwięki „Heaven and Hell” Black Sabbath.
- Hej, mamy gościa, chłopaki! – krzyknął Steven. „Chłopaki”
równocześnie podnieśli głowy.
- Izzy, nie mówiłeś, że masz dziewczynę! – powiedział rozbawiony
mulat.
- To nie jest moja dziewczyna – odpowiedział Izzy. – To moja
koleżanka. Poznałem ją dzisiaj w Hard Rock.
- Jestem Avril – podeszłam do kanapy i podałam mulatowi rękę. Obydwoje
siedzący wstali.
- Slash – odpowiedział kudłaty i uścisnął mi dłoń. Uśmiechnął się
(przynajmniej tak mi się wydawało, przez jego włosy niewiele widziałam), gdy
spojrzał na moją koszulkę. On miał identyczną.
- Ja jestem Duff – powiedział blondyn, całując mnie w policzek. – Miło
cię poznać.
Byłam co najmniej zdziwiona tym, co zrobił. Przecież widzieliśmy się
pierwszy raz! Jednak po chwili wydało mi się to zabawne.
- Ty tak zawsze? – zapytałam. On od razu wiedział, o co mi chodzi.
- Nie, tylko wtedy gdy widzę piękną dziewczynę.
Starał się chyba do mnie zarywać, ale na mnie niezbyt to działało.
- Duff, przestań robić z siebie idiotę – Slash walnął kolegę w
ramię. – Zniechęcisz do nas Avril –
szepnął cicho, ale wystarczająco głośno, żeby wszyscy to usłyszeli i roześmiali
się.
Po kilku minutach wszyscy siedzieliśmy na czarnej kanapie (która była
na tyle duża, by pomieścić przynajmniej sześć osób) i oglądaliśmy MTV Rocks. Bynajmniej
chłopacy oglądali, a ja rozglądałam się po pomieszczeniu. Było dosyć duże, na
ścianach była taka sama kostka jak z zewnątrz. Znajdowała się tam kanapa,
telewizor, szafa i dwa materace na podłodze. Po lewej stronie od kanapy
znajdowała się kuchnia, do której drzwi chyba zawsze były otwarte. Była duża jak
na kuchnię, ale widziałam, że znajdował się tam tylko stół sześcioosobowy,
aneks i lodówka. Ogólnie cały Hellhouse był zaniedbany. Meble nie były
najnowsze i chyba dawno tutaj nie sprzątano. Nagle ziewnęłam. Strasznie chciało
mi się spać, mimo że była dopiero 23:15.
- Ja chyba pójdę już spać – oznajmiłam i wstałam. – Gdzie jest
łazienka?
- Czekaj, wszystko ci pokażę – Duff zerwał się z kanapy. Poszliśmy do
korytarza. Tam chłopak wskazał na drzwi po prawej.
- Tu jest łazienka – powiedział i otworzył drzwi. W łazience znajdował
się prysznic, toaleta i umywalka. Nie wyglądało to wszystko najgorzej, nie
licząc plam na ścianach.
- A tutaj – kontynuował – jest sypialnia. – otworzył drzwi naprzeciwko
łazienki i zobaczyłam dwuosobowe, duże łóżko oraz szafę. – Tutaj będziesz spać.
- Naprawdę? – zapytałam. Sypialnia była chyba najładniejszym i
najbardziej zadbanym pomieszczeniem w całym Hellhouse. – Nie będę robić
problemu?
- Nie, skądże – Duff uśmiechnął się do mnie.
- A gdzie wy śpicie? – zapytałam.
- Każdej nocy każdy gdzie indziej. Ogólnie to mamy do wyboru kanapę w
salonie, dwa materace, podłogę i sypialnię. A sypialnia to prawdziwy luksus...
Dzielimy się na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”. Ale to ty jesteś gościem,
więc ty będziesz tu spać. My się jakoś pomieścimy w salonie.
- No dobra – uśmiechnęłam się. – Dziękuję.
- Nie ma za co – Duff zaśmiał się, po czym wyszedł z sypialni. Ja
rozpakowałam rzeczy do szafy, która o dziwo była pusta. Gdzie oni trzymali
swoje rzeczy? Chyba nie mieścili by się w szafie w salonie… Chociaż, nigdy nic
nie wiadomo. Po chwili już byłam pod prysznicem. Gdy już się wykąpałam, wymyłam
zęby i uczesałam wyszłam z łazienki i poszłam do sypialni. Tam rzuciłam się na
łóżko w przydużej koszulce Iron Maiden, która służyła mi za piżamę. Przykryłam
się leżącym tam kocem. Zasnęłam bardzo szybko, w ostatniej chwili myśląc, że
dzień był niesamowicie udany.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Tak więc jest pierwszy rozdział! Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy zostawili tu ostatnio komentarze. Naprawdę było mi bardzo miło :D. Zachęcam również do obserwowania bloga lub zapisania się do informowania o rozdziałach. Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba.
Pozdrawiam,
Lidia :)
PS. A tu macie ode mnie plan Hellhouse. Bynajmniej ja tak sobie go wyobrażam:
(Na czerwono zaznaczone są drzwi, w razie czego)