8.02.2014

Crazy Life with Guns N' Roses. Rozdział II cz.1



 Rozdział dedykowany użytkowniczce Anonimowy. Dzięki za krótki, choć motywujący komentarz :*

Obudziłam się i spojrzałam na zegarek, który zawsze miałam na ręce. Była 9:10. Nigdy nie spałam tak długo. Wstałam powoli i cicho, żeby nikogo nie obudzić i wyszłam przez uchylone delikatnie drzwi. Skierowałam się do salonu. Widok, który tam zastałam mnie trochę rozbawił. Izzy leżał na kanapie, Slash i Duff na materacach, biedny Steven musiał zadowolić się podłogą. Wciąż jednak nie było Axla. Nie chcąc ich budzić, poszłam ubrać się do sypialni. Założyłam na siebie koszulkę Black Sabbath oraz czarne legginsy. Na nogach miałam czarne, luźno zawiązane trampki. Gdy już się ubrałam, poszłam do łazienki, by zrobić makijaż i się uczesać. Po chwili znów weszłam do salonu. Była 9:40, a ja nie wiedziałam zbytnio, co mam teraz robić. Nagle zrobiłam się strasznie głodna. Poszłam więc do kuchni i zajrzałam do lodówki. Można by powiedzieć, że praktycznie świeciła pustkami. Znalazłam tam tylko jakieś stare zepsute mleko, które od razu wrzuciłam do kosza, spleśniały ser, pełno piwa i jakiegoś dziwnego wina, butelkę wódki, masło i kawałek pizzy zawinięty w sreberko. Jedynie ostatnia rzecz nadawała by się do zjedzenia, ale postanowiłam szukać dalej. Zajrzałam do wszystkich szafek, ale znalazłam tylko orzeszki solone, popcorn do zrobienia w mikrofali (którą o dziwo posiadali), pięć paczek chipsów i ciasteczka. Co jeszcze bardziej mnie zdziwiło, wszystkie były w terminie, ale jakoś niczego nie chciałam jeść na śniadanie.  Moją ostatnią deską ratunku była zamrażarka, ale jak się okazało, również pusta, nie licząc kostek lodu. Wyciągnęłam więc pizzę i włożyłam ją do mikrofalówki. Do elektrycznego czajnika nalałam wody i włączyłam go. Do kubka, który stał na blacie razem z wszystkimi innymi naczyniami, wsypałam kawę, którą znalazłam na parapecie. Gdy miałam już gotowe śniadanie zabrałam się za jedzenie. Pizza nie była dobra; więcej: była po prostu ohydna. Ale jakoś ją przemęczyłam. Po zjedzeniu wymyłam naczynia i odstawiłam wszystko na miejsce. Na zegarku była godzina 10:15. Czas nie mijał zbyt szybko, a ja strasznie się nudziłam. Zajrzałam znów do salonu. Chłopacy wciąż spali, jedynie Slash spadł z materaca. Wtedy moją uwagę przyciągnęło coś, czego nie zauważyłam wczoraj. Były to drzwi do wyjścia na zewnątrz, umiejscowione przy oknach. Podeszłam więc tam cicho i otworzyłam je. Gdy wyszłam i zeszłam po schodach, zobaczyłam mały obszar trawnika, o powierzchni mniej więcej takiej jak Hellhouse. Stał tam zardzewiały grill i drewniany stół. Od razu pomyślałam, że Gunsi mają tu wystarczająco dużo miejsca, by powiększyć Hellhouse... Szybko zrobiło mi się zimno, bo byłam bez kurtki ani bluzy. No tak, jednak w Holandii jest zimnej niż w Kanadzie… Wróciłam do środka. Po chwili zastanowienia postanowiłam wyjść gdzieś i lepiej poznać okolicę. Ubrałam na siebie kurtkę i lepiej zawiązałam trampki. Chwyciłam torbę i wyszłam z Hellhouse. Nie zamknęłam drzwi, bo niestety nigdzie nie znalazłam klucza. Stanęłam na tarasie i postanowiłam pójść w lewo. Od razu przypomniałam sobie drogę, którą wczoraj szłam z Izzym. Dzień był słoneczny, ale wiał zimny wiatr. Teraz mogłam przyjrzeć się otoczeniu. Mijałam w większości stare, wysokie kamienice, a ulice były wybrukowane, co wszystkiemu nadawało XIX wieczny klimat. Po 15 minutach doszłam do centrum. Było tu dużo sklepów i restauracji. Te, które najbardziej rzucały się w oczy, to Hard Rock Cafe i KFC, którego wczoraj jakoś nie zauważyłam. Znalazło się też kilka pizzerii i kawiarni, więc z głodu na pewno nie umrę. Moją uwagę przyciągnęły stragany. Podeszłam do jednego z nich i kupiłam jabłko. Zjadłam je szybko i weszłam w jakąś małą uliczkę. Prowadziła ona nad kanał. 

Szłam wzdłuż niego w stronę, z której przyszłam i zachwycałam się widokami. Wszystko tu było jakieś spokojne, ludzie uśmiechnięci jeździli na rowerach… Całkiem inaczej niż w miastach w Kanadzie lub USA. Czasami kanałem przepływały łódki. Ludzie na nich płynący machali do tych na lądzie. W Ottawie (a tym bardziej w Nowym Jorku, w którym często bywałam) ludzie puknęli by się w czoło i uważali ich za idiotów, albo kompletnie ignorowali. Tu było inaczej. Przechodnie machali i uśmiechali się, od czasu do czasu coś krzycząc. Na chodnikach mieszkańcy ustawiali krzesła lub nawet kanapy i wszystkim mówili „Hello”. Bardzo mi się to podobało, więc im odpowiadałam. W końcu doszłam do jakiegoś osiedla nad kanałem. Domy były nowoczesne, z brązowej cegły. Niedaleko nad kanałem był czerwony most. Miałam okazję zobaczyć, jak się podnosi. Nagle zauważyłam szerokie schody prowadzące prosto do wody. 

Poszłam tam i usiadłam na nich. Było mi bardzo przyjemnie, gdy machałam nogami, uważając, żebym nie zamoczyła butów. Czułam się jak małe dziecko. Nagle wszystkie problemy zniknęły, przestałam o nich myśleć. Byłam tu drugi dzień, a już pokochałam to miasto. Czułam, że odnajdę tu spokój.  Na razie nie chciałam nawet zerknąć do Internetu, choć podejrzewałam, że pod moim postem już zaczęły się dyskusje. Pewnie pojawiłam się też na portalach plotkarskich. Nienawidziłam ich. Potrafiły zniszczyć człowiekowi życie… Ale z drugiej strony rozumiałam, że paparazzi po prostu muszą tak zarabiać. Jednak i tak na razie nie chciałam otwierać laptopa. Siedziałam tak dłuższą chwilę i myślałam o niczym. Wyrwałam się z zamyślenia i spojrzałam na zegarek. „Dłuższa chwila” trwała półtorej godziny! Była już prawie trzynasta. Wstałam, odwróciłam się, po czym poszłam przed siebie. Na wyczucie skręciłam w prawo i zobaczyłam, że na tej ulicy znajduje się Hellhouse. Cieszyłam się, że tak blisko mnie znajduje się tak wspaniałe miejsce. Znalazłam dom bardzo szybko. Pospiesznie weszłam do środka, bo pomyślałam, że może obudzili się i zaczęli mnie szukać. Myliłam się jednak i to bardzo. Ściągnęłam kurtkę i poszłam do salonu. Wszyscy spali w najlepsze, jedynie Slash już całkiem spadł z materaca. Podeszłam do Izzy’ego i chciałam go obudzić. Dotknęłam go w ramię i powiedziałam:
- Izzy, obudź się!
Chłopak powoli otworzył oczy i spojrzał na mnie. Podniósł się i chwycił za głowę.
- Avril? – powiedział, ziewając. – Która godzina?
- Pierwsza – odpowiedziałam. – W dzień – dodałam, widząc jego zdziwioną minę. Chyba jeszcze się do końca nie wybudził…
- To już?! – krzyknął. – Kurwa, przespałem połowę cennego dnia!
Spojrzał na mnie jak jakiś opętany i wstał szybko. Zorientowałam się, że oni wszyscy śpią w ubraniach! To było dla mnie dziwne, ale chyba będę musiała się przyzwyczaić…
- Połowa dnia… połowa dnia – powtarzał Izzy w kółko. – A co by było gdyby te godziny, które przespałem, miałyby być moimi ostatnimi? Na przykład, wyobraź sobie, teraz wybuchłaby tu bomba. A ja co? Zamiast w tych ostatnich godzinach robić coś pożytecznego, na przykład napisać piosenkę albo coś zjeść, ja spałem!
No muszę przyznać, że byłam zszokowana filozoficzną wypowiedzią Izzy’ego.  Nie spodziewałabym się czegoś takiego właśnie z jego ust. Jedyne, co mogłam w tej chwili powiedzieć, to:
- W sumie racja…
- Izzy, przestań pieprzyć głupoty! – Duff właśnie się obudził. – Idź z tą całą filozofią w cholerę! Niektórzy chcą tu spać… - w tym momencie głośno ziewnął. Izzy wystawił mu język (tak, wiem, całkiem jak banda bachorów...).
- A wiesz, która godzina? – zapytał z sarkazmem. – Pierwsza w dzień!
Powiedział to z takim dramatyzmem, że wybuchnęłam śmiechem. Po chwili również Slash to zrobił, co oznaczało, że już się obudził.
- Ok, Izzuniu, nie dramatyzuj – powiedział. – Całe życie przed tobą…
Tym razem Duff roześmiał się tak głośno, że obudził Stevena. Blondyn podniósł głowę z podłogi.
- Mamo… - wyszeptał cicho, chyba jeszcze przez sen. – Gdzie zabrałaś mojego misia???
Slash i Duff parsknęli śmiechem, Izzy zarechotał. Ja również nie mogłam się powstrzymać.
- Steven – powiedziałam słodkim głosem. – To ja, twoja mama… Mam dla ciebie smutną wiadomość. Misiu nie żyje. Zginął wczoraj, bo wpadł pod pociąg.
Steven od razu oprzytomniał. Zrobił taką minę, że chłopacy zaczęli turlać się ze śmiechu.
- Głupie żarty – burknął obrażony Stevie, po czym rzucił we mnie poduszką. Ja również śmiałam się głośno.
- Kurwa, mój brzuch – mówił Duff pomiędzy kolejnymi falami śmiechu. – Nie wyrobię…
Gdy już się trochę opanowaliśmy, chłopacy wstali w końcu z materaców. Duff wszedł do łazienki, a reszta ustawiła się pod drzwiami w kolejce. Pierwszy stał Slash, za nim Izzy, a na końcu Steven. Byłam strasznie zdziwiona tym zorganizowaniem, bo nie spodziewałabym się czegoś takiego po Gunsach.
- Wy tak zawsze?- zapytałam z niemałym rozbawieniem.
- A jak! Porządek musi być – powiedział Steven z mądrą miną na twarzy. – Ciekawe tylko, dlaczego ja jestem ostatni…
- Nie marudź, Steven, ciesz się, że w ogóle cię tu wpuszczamy – odpowiedział mu Izzy. – Wszędzie, gdzie jesteś, zawsze jest bałagan…
- Dokładnie! – krzyknął Duff z łazienki. – On wszędzie naśmieci!
- Wcale nie! – Steven był oburzony. – Ja zawsze po sobie sprzątam. To wy zawsze nabrudzicie, a potem wina spada na mnie! No chyba coś jest z nimi, kurwa, nie tak, prawda?! – zwrócił się do mnie. Wzruszyłam ramionami i zrobiłam obojętną minę.
- Nikt mi nie wieeeeeeerzy!!! – zaczął płakać Steven. – Jestem na tym świecie saaaaaaam!!! Nikt mnie nie koooooooooocha!!!!!!!
- Popcorn, zamknij ryja, bo uszy pękają! – wydarł się Slash, wypuszczając przy okazji papierosa z ust.  – Idź lamentować gdzie indziej.
Steven momentalnie się opanował. Spojrzał na Slasha z wyrzutem.
- Jakoś jak Axl drze mordę w „Welcome to the Jungle” to nikomu to nie przeszkadza! – krzyknął.
- Co to jest? – zapytałam ze zdziwieniem.
- Axl? To ta ruda pała – powiedział Steven.
- Wiem, kto to Axl… - mruknęłam. – Ale co to jest „Welcome to the Jungle”?
- To nasz utwór – wyjaśnił Slash. – O Los Angeles. Chociaż, jeśli spotkałaś Rudego, to pewnie uświadomił ci, że „Los Angeles to popieprzona dżungla” – Slash naśladował głos Axla i muszę przyznać, że świetnie mu to wychodziło.
- Tak, nawet to wykrzyczał… - zaśmiałam się.
- A tak w ogóle to gdzie jest Rudy? – zapytał Izzy – Widziałaś go może?
Przypomniałam sobie ostatnie kilka godzin.
- Rano go nie było – odpowiedziałam. – A później wyszłam i nigdzie go nie widziałam.
- No nieźle… - mruknął Steven. – Pewnie wróci poobijany. Wiesz, on zawsze pakuje się w kłopoty – zwrócił się do mnie. – Po prostu nie panuje nad emocjami. Przyjebie każdemu, mówię ci, nawet silniejszemu od niego. Ogólnie to dobrze, ale gorzej jak tamten mu odda. A zazwyczaj oddaje.
- Z dwa miesiące temu nawet złamali mu nogę – do dyskusji włączył się Duff, który akurat wyszedł z łazienki. – Wrócił o trzeciej w nocy i jęczał z bólu. A potem nawet podziękować nie umiał.
- Za co? – zapytałam.
- Za to, że pojechaliśmy z nim na pogotowie – powiedział Slash. – Nawet samochodu nie mamy, to musieliśmy jechać tramwajem. Wyszliśmy na bandę świrów. Oczywiście on się upierał, że nic mu nie jest, a potem się okazało, że noga złamana. Jeszcze był oburzony, że musi zostać dwa dni w szpitalu i przez trzy tygodnie chodzić w gipsie. Pretensje sobie wymyślił… - dodał pod nosem, po czym zniknął w drzwiach łazienki. Wyczułam, że między Axlem a chłopakami nie jest najlepiej, ale wolałam nie wypowiadać się na ten temat. Nagle usłyszałam pierwsze dźwięki „Run to the Hills”. Dzwonił mój telefon. Poszłam do sypialni, zostawiając Izzy’ego i Stevena w korytarzu. Wygrzebałam telefon z torby i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił manager. „ O kurwa” – pomyślałam. Serce zaczęło mi bić mocniej. Nie mogłam przecież odebrać. Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i wyłączyłam telefon.  Wrzuciłam go na same dno torby i otworzyłam laptopa. Sama się zdziwiłam, gdy to zrobiłam. A starałam się o tym nie myśleć… No cóż. Weszłam na Facebooka, a później na Twittera. Czytałam komentarze rozżalonych fanów. Nie chciałam nawet na nie odpisywać. Przecież napisałam, że kończę karierę, prawda? Ale niestety, moje poczucie winy narastało. Może nie powinnam tego robić? Może powinnam wrócić do domu, napisać że to pomyłka… Ale to już się stało i nie mogłam tego odkręcić. Włączyłam więc YouTube i wstukałam „Sad But True”. Tak, ta sytuacja była smutna, ale również prawdziwa. Ta piosenka oddawała wszystkie moje emocje. Gdy tylko się skończyła, zamknęłam laptopa i włożyłam go do szafy, po czym wyszłam z sypialni. Gunsi znów siedzieli na kanapie. Tym razem oglądali wiadomości. Czyżby interesowali się polityką? Nie, jednak nie. Gapili się bezmyślnie w telewizor i chyba nawet mnie nie zauważyli.
- Duff, weź to wyłącz! – krzyknął po chwili Steven, powodując tym samym, że wszyscy poderwali się do góry. – Przecież nie będziemy oglądać wiadomości.
- Właśnie że będziemy – hm, widocznie Duff był tu „panem pilota”. – Chcę wiedzieć, co się dzieje na świecie. A przy okazji trochę się dokształcisz, Popcorn.
- Nie mów tak do mnie! Wiesz, że tego nienawidzę! – powiedział oburzony Steven, który najwyraźniej miał przezwisko Popcorn.
- Dobra, nie rzucaj się tak – Duff oddał mu pilota. – Włącz coś, tylko porządnego.
Steven od razu się ucieszył. Włączył kanał z bajkami dla dzieci.
- Oooooo! – krzyknął uradowany. – „Dora poznaje świat”!
Chłopacy spojrzeli na niego jak na idiotę.
- Steven, błagam… - powiedział Izzy. Jednak nie minęła sekunda, a Steven już śpiewał z Dorą.
- Yes, we did it! We did it! Yes, we did it! We did it! Śpiewajcie razem ze mną! – Steven wstał z kanapy i zaczął skakać. Wyglądało to przekomicznie, naprawdę. Zachowywał się jak małe dziecko. Duff, najwyraźniej korzystając z okazji, wziął mu pilota i wyłączył telewizor. Nie obyło się to oczywiście bez oburzenia Stevena.
- Co ty robisz?! Włącz mi Dorę! Piosenka jeszcze się nie skończyła! – krzyczał rozpaczliwie.
- Kurwa, Popcorn, co ty brałeś? – zapytał Slash z nieukrywaną pogardą.
- No… - Steven zastanowił się moment. – Trochę marihuany przed chwilą.
- Trochę? Człowieku, ile ty tego w siebie wpychasz?! – Duff zrobił się nerwowy. – Zacznij zachowywać się w końcu jak dorosły! Nie mam zamiaru mieszkać z takim ćpunem!
Ostatnim zdaniem widocznie trafił w dziesiątkę. Slash odchrząknął, a Izzy drgnął niespokojnie.
- Wychodzę. – oznajmił Steven i przeszedł triumfalnie koło mnie, nawet się nie odzywając. Wtedy właśnie Gunsi mnie zauważyli.  
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Na początek strasznie Was przepraszam z całego mojego serca! Przepraszam, że tak długo czekaliście na rozdział! A gdy już się pojawił to tylko w jednej części... Ale nie martwcie się, cz.2 już się szykuje! No i muszę się wytłumaczyć: w styczniu nie miałam czasu, urwanie głowy w szkole po prostu. A 31.01 poślizgnęłam się i miałam złamaną kość ogonową :(. A teraz minął tydzień ferii i oto jest wynik mojej pracy. 
Osobiście, niezbyt podoba mi się ten rozdział, ale czekam na Wasze opinie. Jeszcze raz bardzo przepraszam i dziękuję za wszystkie pozostawione komentarze!
Lidia
 

12.01.2014

Crazy Life with Guns N' Roses: Rozdział I



Po trzech godzinach byłam na lotnisku w Utrechcie. Jakoś wygrzebałam się z moimi bagażami i wyszłam z budynku. Po kilku minutach „spaceru” zatrzymałam się gwałtownie. Gdzie ja właściwie szłam? Rozejrzałam się. Pamiętałam to miasto, ale już nie tak dokładnie jak dawniej. Musiałam znaleźć jakąś restaurację, bo byłam cholernie głodna. Jednak w pobliżu nie zobaczyłam żadnej, więc musiałam iść dalej. W końcu dotarłam do centrum. Znalazłam to, czego szukałam. Na samym środku małego „rynku” znajdowało się Hard Rock Cafe. Bez zastanowienia tam poszłam. Gdy weszłam, poczułam niesamowity klimat tej knajpy. Była duża i przestronna, wszystkie stoliki były dość daleko od siebie, więc nie było możliwości, żeby ktoś podsłuchał jakąkolwiek rozmowę. Była urządzona w stylu lat 80-tych. Wnętrze było słabo oświetlone, ale właśnie te lampy nadawały „ciepło” pomieszczeniu. Wybrałam stolik w kącie. Usiadłam na zaokrąglonej „kanapie”. Po chwili podszedł do mnie kelner i podał menu. Zamówiłam jakiegoś kurczaka oraz piwo do picia. Po dziesięciu minutach miałam już swoje zamówienie. Rozejrzałam się po sali. Było dużo ludzi, prawie wszystko było zajęte. To miejsce miało naprawdę niezwykłą atmosferę. Jak gdyby czas się cofnął. Mogłam zobaczyć tu prawdziwych rock n’ rollowców, startujące zespoły, harleyowców… I prostytutki. Stały przy toaletach i co chwilę podchodził do nich jakiś napalony facet. Osobiście strasznie się tego brzydziłam. Nie lubiłam mężczyzn, którzy traktują kobiety jak rzeczy.  Gdy już zjadłam, zabrałam się za picie piwa. Wtedy podeszło do mnie dwóch chłopaków. Wyglądali na jakieś 22 lata, więc tyle co ja. Jeden z nich, stojący po prawej miał rude włosy, sięgające trochę za ramiona. Był chudy i ubrany w czarne skórzane spodnie i białą koszulkę Led Zeppelin. Drugi miał czarne włosy, ubrany był w obcisłe dżinsy i koszule w różne wzory. Widać było, że ten drugi podszedł tu z niechęcią. A może zmieszaniem? Nie umiałam ocenić tych emocji. Wyglądał tak, jakby w ogóle ich nie wyrażał. Wzrok miał utkwiony gdzieś w oddali, więc mogłam szybko wywnioskować, że ćpał.
- Można się dosiąść?- zapytał rudy, uśmiechając się.
- Jeśli to nie problem, oczywiście – dodał pospiesznie jego towarzysz.
- Ależ oczywiście, proszę – skinęłam głową i wskazałam im miejsca obok mnie. Rudy usiadł tak blisko, że czułam od niego zapach whiskey. Najprawdopodobniej był to Jack Daniel’s, którego sama lubiłam wypić.
- Co taka śliczna dziewczynka robi sama w Hard Rock, w dodatku o tak później porze? – szepnął mi do ucha denerwującym głosem.
- Nie twoja sprawa – odpowiedziałam z nieukrywaną złością. Nie lubiłam, gdy ktoś mówił do mnie w ten sposób. Rudy wydawał się być tym niezmieszany.
- Chcesz się zabawić? – dotknął mojego kolana i spojrzał mi prosto w oczy. Powiedział to na tyle głośno, że jego kolega otworzył usta i chciał mówić, ale ja zrobiłam to pierwsza.
- Czy ja wyglądam na dziwkę? – strzepnęłam jego rękę z mojej nogi. Rudy zastanowił się przez chwilę, bacznie mnie obserwując.
- W sumie to nie… - przyznał po chwili. – Ale ochotę zawsze możesz mieć… - szepnął ponownie. Nie wytrzymałam. Odsunęłam się gwałtownie.
- Axl, chuju, przestań  -tym razem odezwał się chłopak w czarnych włosach, co niezmiernie mnie zaskoczyło. – Jeśli chcesz, to dziwki są tam – wskazał na prostytutki stojące nieopodal.
- Wiecie co? – rudy, nazwany przed chwilą Axlem, widocznie się wściekł. – Idę tam, kurwa!– krzyknął, po czym wstał i przeszedł koło mnie niezmiernie się przepychając i rzucając mi mordercze spojrzenie. Patrzyłam tylko jak się oddala i podchodzi do jakiejś skąpo ubranej, pustej blondi ze straszną tapetą na twarzy.
- Jestem Izzy – powiedział chłopak, siedzący teraz bliżej mnie. – Izzy Stradlin. A ten pojebaniec to Axl Rose. Przepraszam cię za niego.
- Nic się nie stało – odpowiedziałam. Widziałam, że Izzy był tak samo nieśmiały jak ja. -  Ja nazywam się Avril Lavigne.
- Avril Lavigne? Ta Avril Lavigne?! – Izzy wydawał się być bardzo zaskoczony. – Kurwa, miałem twoją pierwszą płytę! Zmieniłaś się…
- Na lepsze, mam nadzieję? – zapytałam z rozbawieniem.
- Oczywiście! – odpowiedział.
- A jak naprawdę się nazywasz? –spytałam po chwili.
- Skąd wiesz, że to nie moje prawdziwe imię?
- Nie spotkałam się jeszcze z takim imieniem, a tym bardziej nazwiskiem. To brzmi bardziej jak pseudonim artystyczny…
- Dobra, powiem. Ale się nie śmiej – Izzy odetchnął głęboko, jakby przedstawienie się sprawiało mu taki trud.  –Nazywam się Jeffrey Dean Isbell.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Naprawdę? – zapytałam – Nazywasz się Isbell? Is-bell… - dodałam sama do siebie.
- Dlatego właśnie zmieniłem nazwisko. Głupio być dzwonkiem – powiedział Izzy z niemałym rozbawieniem.  Ja również się uśmiechnęłam, a po chwili zaczęliśmy się obydwoje głośno śmiać. Gdy już się trochę uspokoiliśmy, chłopak zapytał:
- A ty? Chyba też nie nazywasz się Avril Lavigne?
- Dokładnie nazywam się Avril Ramona Lavigne. Nie znoszę jednak drugiego imienia i się nim nie posługuję. Mój ojciec jest Francuzem, a Avril w języku francuskim oznacza miesiąc kwiecień. Właściwie to nie wiem dlaczego mnie tak nazwano… - zastanowiłam się chwilę. – A Axl?
- Co Axl?
- Jak on się naprawdę nazywa?
- Najpierw nazywał się William Bruce Bailey, a później William Bruce Rose. Nie pytaj dlaczego – dodał, gdy już otwierałam usta. – To zbyt skomplikowane. Z resztą… Axl  nie mówi o tym zbyt często.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy, każdy pogrążony we własnych myślach. Postanowiłam to przerwać, bo nagle przetrawiłam sobie wszystkie zebrane informacje.
- To wasze pseudonimy artystyczne? – zapytałam. – Macie zespół?
Izzy wydawał się nie być zaskoczony tym pytaniem.
- Kurwa, rozgryzłaś nas. Jesteśmy zespołem. Nazywamy się Guns N’ Roses – wyprężył się dumnie i dodał: - Ja gram na gitarze rytmicznej, Axl jest wokalistą. Oprócz nas jest jeszcze Steven na perkusji, Slash na gitarze prowadzącej  i Duff na basie. Przyjechaliśmy z Los Angeles. Mieszkamy nieopodal w Hellhouse.
- Guns N’ Roses to dobra nazwa – przyznałam po chwili. – Ale nie jest lepiej robić kariery w Los Angeles?
- Los Angeles to popieprzona dżungla! – wzdrygnęłam się z zaskoczenia. Obok nas niepostrzeżenie zmaterializował się Axl. – Serio, nie chciałabyś tam mieszkać…
- Dokładnie - przyznał mu rację Izzy. Axl szybko się do nas dosiadł.
- Jak tam dziwki? - zapytałam z nieudawanym sarkazmem.
- Szkoda gadać... - Rudy machnął ręką. - Co jak co, ale w L.A. dziwki robiły lepsze lody...
- Dobra, bez szczegółów proszę... - Izzy  wyraźnie był zniesmaczony. - Takie rzeczy możesz opowiadać przy Stevenie albo Duffie, na pewno im się to spodoba.
- Ach, no tak, Izzy! Zapomniałem, że ty nie umiesz bzykać lasek... - Axl starał się być wredny i przyznam, że doskonale mu to wychodziło. Chyba jednocześnie minęła mu złość na mnie.
- Daj spokój... - Izzy próbował się jakoś tłumaczyć, nerwowo spoglądając na mnie. - Wiesz, że po prostu to dla mnie obrzydliwe.
Rzuciłam mu pełne podziwu spojrzenie. Szczerze to nigdy nie spotkałam takiego faceta. Było to dla mnie trochę dziwne, a jednocześnie.... hmm, intrygujące? Stwierdziłam, że mogę się dowiedzieć o Izzy'm jeszcze wielu ciekawych rzeczy...  Tymczasem poczułam szturchnięcie w ramię.
- Halo? Słyszysz mnie? - Axl pomachał mi ręką przed nosem. Kurde, byłam aż tak zamyślona?! - Pytam, po co ci te torby.
- Dopiero co przyleciałam z Ottawy - wyjaśniłam. - Przeprowadziłam się tutaj.
- Aha - odpowiedział Axl i zniknął w błyskawicznym tempie.
- Gdzie on poszedł? - zapytałam Izzy'ego.
- Nie wiem. Pewnie do kibla... Mówisz, że dopiero co przyjechałaś... Może to głupie pytanie, ale masz gdzie mieszkać?
No faktycznie, tym mnie zaskoczył.
- Teraz chyba poszukam jakiegoś hotelu - odpowiedziałam. Spojrzałam za okno. Zdałam sobie sprawę, że było już bardzo ciemno. Spojrzałam na zegarek. No tak, była już 22:40. - Kurde, przepraszam, ale muszę już iść.
Wstałam i chwyciłam moją torbę na ramię. W tej chwili Izzy wstał również. Zdziwiłam się, gdy chwycił mój nadgarstek.
- Zaczekaj – powiedział. – Bo ja… pomyślałem sobie, że może chciałabyś zamieszkać u nas.
Byłam zaskoczona tą propozycją, ale równocześnie było mi bardzo miło. Nie wiedziałam jednak do końca czy chcę z nimi zamieszkać. Praktycznie ich nie znałam. Ale w tamtej chwili nie namyślałam się długo. Dość szybko się zdecydowałam.
- Ale to nie będzie problem? – zapytałam. – Wiesz, zwalę wam się na głowę i nie będziecie mogli ze mną wytrzymać… - uśmiechnęłam się. Izzy odpowiedział dość szybko:
- Nie, no coś ty. Chłopacy na pewno cię polubią. A szczególnie Slash. Za to koszulkę – wskazał na mój T-shirt z logiem Metalliki. – On też jest ich fanem. To jak, idziesz?
- No jasne! – powiedziałam zadowolona i wyciągnęłam torby spod stolika. Izzy uśmiechnął się gdy zobaczył moją gitarę.
- Nie mówiłaś, że grasz – mówił zdzwiony.
- Bo nie pytałeś…
– Daj, pomogę ci – dodał i chwycił moją torbę i walizkę.  Ja musiałam nieść tylko gitarę. – Może pokażesz mi jak grasz?
- Z przyjemnością, ale nie dzisiaj. Jestem już zmęczona.
- Dobra, chodźmy – wyszliśmy z Hard Rock Cafe. Od razu okryłam się ramoneską, bo było strasznie zimno. Nagle przypomniałam sobie o jeszcze jednej osobie.
- A Axl? – zapytałam. – Nie zaczekamy na niego?
- Nie ma takiej potrzeby, uwierz mi – wyjaśnił Izzy. – Pewnie wróci do domu rano, wkurwiony na cały świat nie wiadomo o co… - widząc moje zdziwione spojrzenie, chłopak dodał: - Nie przejmuj się. On ma tak prawie codziennie. A i w razie czego: raczej nie mów niczego, co mu się nie spodoba. Może się wkurzyć. Chociaż, Axl nigdy nie bił kobiet, ale wszystko może się zmienić… - Izzy zamyślił się. Ja byłam trochę przerażona tym, co powiedział, ale nie chciałam, żeby było to po mnie widać. Szłam przed siebie. Nagle zapytałam:
- Daleko jeszcze?
- Nie, już prawie jesteśmy.
Spojrzałam na zegarek. Nasz spacer trwał dokładnie 10 minut. Byliśmy w okolicy, gdzie było bardzo dużo kamienic. Nagle zatrzymaliśmy się przed jakimś małym domkiem. Otaczały go z dwóch stron wysokie budynki, przez co trudno było go zauważyć. Miał może z 3 metry długości i 5 metrów szerokości. Był zbudowany z czerwonej cegły. Nie ukrywałam, że z zewnątrz mi się podobał. Ciekawe tylko, jak wyglądał w środku.
- Oto Hellhouse – powiedział Izzy, z nieskrywaną dumą. – Zapraszam do środka.
Weszliśmy na taras (co było dla mnie kolejnym plusem tego budynku). Izzy zadzwonił do drzwi. Nikt nie otwierał. Chłopak zaczął więc dobijać się głośno.
- Ciszej, kurwa! – usłyszałam głos zza drzwi. – Już idę!
Otworzył nam chłopak wyglądający może na 20 lat, w jasnych pokudłanych włosach. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, co strasznie mnie rozbawiło.
- Może grzeczniej, Adler, mamy gościa – burknął Izzy, po czym zwrócił się do mnie: - Przepraszam za niego, ale on tak zawsze.
- Wcale nie! – krzyknął jasnowłosy z naburmuszeniem na twarzy. Wyglądał przy tym jak sześcioletnie dziecko. – Jestem Steven – podał mi rękę. Uścisnęłam ją z uśmiechem i powiedziałam:
- Ja jestem Avril.
- Miło mi cię poznać – Steven zaprosił mnie gestem do środka.
- Dobra, Steven, nie zgrywaj dżentelmena – fuknął Izzy.  Weszliśmy do środka. Znajdowaliśmy się w ciasnym korytarzyku, który po obydwu stronach miał drzwi. Pozostawiłam tam moje bagaże. Przeszliśmy przez korytarz i stanęliśmy w salonie. Zobaczyłam tam dwóch chłopaków siedzących na kanapie. Jeden z nich miał ciemne i kudłate włosy, zasłaniające mu oczy. Był mulatem i właśnie grał coś na gitarze. Drugi miał blond włosy do ramion. Chociaż siedział, widziałam że jest bardzo wysoki. Wgapiał się w telewizor, z którego dobiegały dźwięki „Heaven and Hell” Black Sabbath.
- Hej, mamy gościa, chłopaki! – krzyknął Steven. „Chłopaki” równocześnie podnieśli głowy.
- Izzy, nie mówiłeś, że masz dziewczynę! – powiedział rozbawiony mulat.
- To nie jest moja dziewczyna – odpowiedział Izzy. – To moja koleżanka. Poznałem ją dzisiaj w Hard Rock.
- Jestem Avril – podeszłam do kanapy i podałam mulatowi rękę. Obydwoje siedzący wstali.
- Slash – odpowiedział kudłaty i uścisnął mi dłoń. Uśmiechnął się (przynajmniej tak mi się wydawało, przez jego włosy niewiele widziałam), gdy spojrzał na moją koszulkę. On miał identyczną.
- Ja jestem Duff – powiedział blondyn, całując mnie w policzek. – Miło cię poznać.
Byłam co najmniej zdziwiona tym, co zrobił. Przecież widzieliśmy się pierwszy raz! Jednak po chwili wydało mi się to zabawne.
- Ty tak zawsze? – zapytałam. On od razu wiedział, o co mi chodzi.
- Nie, tylko wtedy gdy widzę piękną dziewczynę.
Starał się chyba do mnie zarywać, ale na mnie niezbyt to działało.
- Duff, przestań robić z siebie idiotę – Slash walnął kolegę w ramię.  – Zniechęcisz do nas Avril – szepnął cicho, ale wystarczająco głośno, żeby wszyscy to usłyszeli i roześmiali się.
Po kilku minutach wszyscy siedzieliśmy na czarnej kanapie (która była na tyle duża, by pomieścić przynajmniej sześć osób) i oglądaliśmy MTV Rocks. Bynajmniej chłopacy oglądali, a ja rozglądałam się po pomieszczeniu. Było dosyć duże, na ścianach była taka sama kostka jak z zewnątrz. Znajdowała się tam kanapa, telewizor, szafa i dwa materace na podłodze. Po lewej stronie od kanapy znajdowała się kuchnia, do której drzwi chyba zawsze były otwarte. Była duża jak na kuchnię, ale widziałam, że znajdował się tam tylko stół sześcioosobowy, aneks i lodówka. Ogólnie cały Hellhouse był zaniedbany. Meble nie były najnowsze i chyba dawno tutaj nie sprzątano. Nagle ziewnęłam. Strasznie chciało mi się spać, mimo że była dopiero 23:15.
- Ja chyba pójdę już spać – oznajmiłam i wstałam. – Gdzie jest łazienka?
- Czekaj, wszystko ci pokażę – Duff zerwał się z kanapy. Poszliśmy do korytarza. Tam chłopak wskazał na drzwi po prawej.
- Tu jest łazienka – powiedział i otworzył drzwi. W łazience znajdował się prysznic, toaleta i umywalka. Nie wyglądało to wszystko najgorzej, nie licząc plam na ścianach.
- A tutaj – kontynuował – jest sypialnia. – otworzył drzwi naprzeciwko łazienki i zobaczyłam dwuosobowe, duże łóżko oraz szafę.  – Tutaj będziesz spać.
- Naprawdę? – zapytałam. Sypialnia była chyba najładniejszym i najbardziej zadbanym pomieszczeniem w całym Hellhouse. – Nie będę robić problemu?
- Nie, skądże – Duff uśmiechnął się do mnie.
- A gdzie wy śpicie? – zapytałam.
- Każdej nocy każdy gdzie indziej. Ogólnie to mamy do wyboru kanapę w salonie, dwa materace, podłogę i sypialnię. A sypialnia to prawdziwy luksus... Dzielimy się na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”. Ale to ty jesteś gościem, więc ty będziesz tu spać. My się jakoś pomieścimy w salonie.
- No dobra – uśmiechnęłam się. – Dziękuję.
- Nie ma za co – Duff zaśmiał się, po czym wyszedł z sypialni. Ja rozpakowałam rzeczy do szafy, która o dziwo była pusta. Gdzie oni trzymali swoje rzeczy? Chyba nie mieścili by się w szafie w salonie… Chociaż, nigdy nic nie wiadomo. Po chwili już byłam pod prysznicem. Gdy już się wykąpałam, wymyłam zęby i uczesałam wyszłam z łazienki i poszłam do sypialni. Tam rzuciłam się na łóżko w przydużej koszulce Iron Maiden, która służyła mi za piżamę. Przykryłam się leżącym tam kocem. Zasnęłam bardzo szybko, w ostatniej chwili myśląc, że dzień był niesamowicie udany.

-----------------------------------------------------------------------------------------------

Tak więc jest pierwszy rozdział! Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy zostawili tu ostatnio komentarze. Naprawdę było mi bardzo miło :D. Zachęcam również do obserwowania bloga lub zapisania się do informowania o rozdziałach. Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba.
Pozdrawiam, 
Lidia :)

PS. A tu macie ode mnie plan Hellhouse. Bynajmniej ja tak sobie go wyobrażam:
 (Na czerwono zaznaczone są drzwi, w razie czego)

7.01.2014

Crazy Life with Guns N' Roses: Prolog




  Stał przede mną. Człowiek, którego bałam się najbardziej. Człowiek, który tyle razy wyrządzał mi krzywdę. Człowiek, który chciał tylko mieć dużo pieniędzy. To był mój manager. Jego twarz była dla mnie okropna, choć wielu dziewczynom się podobał. Zbliżył się do mnie i przycisnął do ściany.

- Wiesz, co masz robić - wyszeptał strasznym głosem. - Napisz parę piosenek, wydamy płytę. 75% będzie moje. Chcę tych pieniędzy, rozumiesz?! - krzyknął. - Musisz to zrobić!

- Nie muszę - powiedziałam po chwili, choć prawie nie przeszło mi to przez gardło. - Nie chcę tak żyć... Puść mnie! - wykorzystałam jego chwilowe oszołomienie do wyrwania się mu. Chyba nie spodziewał się, że kiedykolwiek powiem coś takiego. Wybiegłam szybko z jego domu. Za sobą słyszałam tylko jego wściekły krzyk. Biegłam przed siebie chyba ze dwa kilometry, póki nie poczułam, że jestem bezpieczna. Przystanęłam i oparłam się o ścianę budynku. "Przecież nie mogę tak żyć - pomyślałam. - Muszę uciec. Wyjechać. Tylko gdzie? Daleko, jak najdalej. Może... Francja? Anglia? Irlandia? Chiny? Madagaskar?" Wymyślałam coraz dziwniejsze miejsca. W końcu zdecydowałam się na Holandię, a dokładniej Utrecht. Byłam tam parę razy i dość dobrze znałam to miasto. O miejsce do zamieszkania się nie martwiłam. Na koncie miałam 9 milionów euro. Starczyłoby to nawet na mieszkanie w pięciogwiazdkowych hotelach.  Powoli szłam do domu. Mieszkałam sama, w małym mieszkaniu, w centrum Ottawy. Od rodziców wyprowadziłam się, gdy miałam 16 lat. Wtedy zaczęłam karierę. Na początku szło mi dobrze, robiłam to, na co naprawdę miałam ochotę. Tylko manager był inny. Po wydaniu pierwszej płyty zaginął i nigdy więcej się  nie pojawił. Wtedy pojawił się mój obecny (a właściwie to już były) manager. Drugą płytę chciałam wydać ostrzejszą, hardrockową. Ale on się  nie zgodził. Według niego ostra muzyka to był pop- rock, który wykonywałam. Miałam być radiową, komercyjną piosenkarką, którą uwielbiają nastolatki. Sława i pieniądze – to był jego główny cel. A ja chciałam po prostu robić dobrą muzę w moim guście. Ale niestety tak nie było… Do tej pory wydałam jeszcze jeden album, teraz miałam pracować nad trzecim. Przed chwilą, po tym spotkaniu, zdecydowałam. Kończę karierę.

Kilka minut później byłam już w mieszkaniu. Otworzyłam laptopa. Napisałam do moich fanów na Facebooku i Twitterze. Może i była to dla nich smutna wiadomość, ale musiałam to zrobić. Przeprosiłam, że to już koniec, że nie wydam następnej płyty. Wytłumaczyłam się: powody osobiste. Bo przecież tak jest, prawda? To nie kłamstwo. Miałam napisać, że nie mogę wytrzymać z managerem? Nie, to by było za wiele. Cały świat nie musi o tym wiedzieć. Zamknęłam laptopa i wzięłam się za pakowanie rzeczy. Wyciągnęłam dużą torbę i walizkę na kółkach. Miałam nadzieję, że chociaż większość się tam zmieści. Po pół godzinie spakowałam do walizki wszystkie ubrania. Wszystkie te, które lubiłam, a nie te sceniczne. A lubiłam w większości moje czarne koszulki z zespołami. Black Sabbath, Aerosmith, Led Zeppelin, Iron Maiden, Metallica, Slayer, AC/DC, Rolling Stones, U2, Oasis… to była moja muzyka, którą po prostu miałam we krwi. Spakowałam również wszystkie pary jeansów, jakie miałam (a było ich naprawdę sporo), skórzane krótkie spodenki (chociaż nie wiedziałam, ile będę tam mieszkać; był dopiero 13 listopad), trochę legginsów, bieliznę… Ta walizka była już pełna. Teraz zabrałam się za pakowanie kosmetyków, laptopa, słuchawek, płyt i nut do torby. Ta po chwili również była zapełniona. Do podręcznej torby spakowałam wszystkie pieniądze, jakie miałam w sejfie (było to 6 milionów euro). Spakowałam jeszcze swoją czarną gitarę do pokrowca (bez niej bym nie pojechała) i byłam już gotowa. Ubrałam kurtkę i czarne trampki na nogi. Byłam gotowa, by rozpocząć nowe życie. Lepsze życie.

                                                                             ***



Na lotnisko dotarłam kilkanaście minut później zamówioną taksówką. Spojrzałam na tablice odlotów. Samolot do Utrechtu był o 18:34. Miałam jeszcze pół godziny. Kupiłam bilet i ruszyłam do poczekalni.  Po 20 minutach siedziałam już w samolocie.